Agresywność względem betonu

Zwietrzelina promieni szukających błysku
natężeniem emisji próbująca nagryźć beton permutacji
według parametrów losu stwardniałe klepisko
matowy połysk lakieru na karoserii
lub jak mówią fachowcy od zimnego łokcia
tuż po analizie widma
brak połysku
agresywność względem betonu wiązki światła
szukającej kontaktu w snopach i odbicia
szara breja impulsów fotonowych utwardzona dechą
na drodze kół fortuny z monster truck’a
dwuwymiarowa zależność ciągła
śladów bieżnika
pochłaniacz refleksów o częstotliwości blasku
ciało doskonale czarne
niczego nie wypuszcza.

WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „BULDOŻERY ELOKWENCJI”

Skrajna estetyka

Oddalając się w najdalszą na świecie z bezkresnych oddali
odbicia luster pochwyciły ciemniejące oczy
zupełnie bezosobowo
jakby pierwszy raz dotknęły sedna własnego mroku
kwarcytowe tafle piasku mają teraz dowód
oczu przekierowanych na skraj
jakby były na zbyciu
oczodoły próbują jeszcze chronić wnętrze
chyba tylko ze względów wnętrzarskich.

 

WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „ŁOSKOT DROGI MLECZNEJ”

Nie spaceruję nago

 

Z rynsztunkiem pod ołtarz

Panowie
tutaj z tym industrialem
z rynsztunkiem pod ołtarz
ofiar naiwnego dzieciństwa
spędzonego na wysyłaniu próśb do nieba
w kopertach bez miejsca na adresata
małe przeoczone znaki
zurbanizowane doświadczeniem
próbują wracać z przeszłości
jak zabłąkane w czasach wojen listy
niezależnie od aktów teizmu
chcą się uteraźniejsić
rzucić w bielejące oczy
wobec ostrzegawczych wiadomości
na tle sygnałów wielkiego miasta
pod ostrzałem manipulacji
hipokryzja dodana do wody pitnej
lemniskata historii w oparach absurdu.

WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „POEZJA PĘKŁA”

Każda długość czerni

W zamyśle własnej znajomości
odosobnienie przyciśnięte kamieniem
adoracja egocentryka według wzoru z kartonu
mistyczne macierze bez wypełnienia
ewentualnie odrobiną trocin z czucia
źrenice pełne pożądania dla chwil
błyszczących uzewnętrznień powierzchni
z lukrowanymi guziczkami
kontra rozum próbujący je pokonać
każdą wiązką światła
o różnych długościach barw
z tendencją do czerni
by nie ulec cynizmowi
konsumującemu encyklopedie
z plastikowej tacki wyprodukowanej w Chinach
to wszystko zawróżkowane magią
ma się nijak.

 

LINK DO WERSJI MULTIMEDIALNEJ
WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „ŁOSKOT DROGI MLECZNEJ”

Logika muszki owocówki

Wiedza z domieszką absurdu stwarza geniusz
nie należy jednak aury mylić z aureolą
wodogłowia z odpowiednim nawodnieniem organizmu
tudzież dla sztuki ustawiać pianoli w filharmonii
zmuszać bożych krówek do dawania mleka
a muszek owocówek do przynoszenia owoców
zdzierać z szyszynki futra
ani stawiać jej na wigilijnym stole

bioelektryczny zapis czynności tożsamy entropii zdziwiony
że produkty UHaTe nie słuchają co się do nich mówi
logika muszki owocówki wyżerającej miąższ twierdząca
że zdecydowanie warto pozostać organizmem żywym
amigdalina nie zwykła migdalić się z taką wegetacją

niniejszy wiersz w sprawie nieuporządkowania czynności
jest ostateczny
ewentualna dalsza korespondencja w przedmiotowej kwestii
jest niezasadna i bezcelowa.

WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „BULDOŻERY ELOKWENCJI”

Nikt inny nie może

Nikt inny nie może wstrzymać maszyn
przestój jest jak wieczność
bez kochanej osoby
od wczoraj
nikt inny nie może
wielu próbowało
nikt inny nie może
pas monotonii transmisyjnej
o rozciągłości do twego serca
żmudnie obraca tuleje
nikt inny nie może
stukot zgrzyt i zgiełk
objaw zatartych turbin
kałuża oleju
prężność pary nie całkiem prężna
nikt inny nie może
uratować człowieka.

Lokalna jednostka pocztowa lub coś bardziej pracochłonnego

Dobrze, że mam tylko jeden skończony kierunek i przez to tylko jednego magistra, bo inaczej to byłoby mi dopiero głupio wegetując od pół roku na bezrobociu. Siedzę i zastanawiam się, co by tu jeszcze napisać o sobie ciekawego i komu wysłać, przy założeniu oczywiście, że po pół roku jest jeszcze coś ciekawego do napisania i jest ktoś kto chciałby to czytać.

Czterdziesta wersja listu motywacyjnego, wielokrotnie modyfikowane CV, wymieniane zdjęcie na pełniejsze powagi i lepiej zretuszowane – to wszystko dawno przestało bawić. Najfajniejsze są rozmowy kwalifikacyjne. Swoją drogą dopóki na jakieś chadzam, istnieje minimum motywacji do dalszego drukowania i wysyłania listów.

Jestem na takiej modelowej rozmowie, próbują mnie podejść, testują mój charakter, każą opowiadać o sobie. Ciekawe czy od czasów przedszkola wymyślił ktoś bardziej żenującą sytuację niż zachęcanie do opowiadania o sobie publicznie? Do tego trzeba tak mówić o swojej świetności zajebistości, aby nie wyjść na narcyza egocentryka. Pytają o zainteresowania i plany na przyszłość, kiedy ja nie wiem czy jutro będę miał na kolejną porcję znaczków, które i tak ostatnio podrożały, oczywiście dla zwiększenia komfortu wyświadczanych mi usług, a pani w okienku numer dwa lokalnej jednostki pocztowej i tak pomiędzy moją prośbą o znaczki, a wydaniem reszty zrobi sześć mało atrakcyjnych min pod moim adresem o bliżej nieokreślonym podłożu.

Brak mi słów, aby wyrazić, że czuję się jak podejrzany o dokonanie serii brutalnych morderstw. Dali mi niewygodne krzesło bez oparć na dłonie, które z tego powodu lepią mi się do ud, bo jestem zupełnie niespodziewanie zdenerwowany po całej nieprzespanej nocy. Nic nie mogłem zjeść na śniadanie o szóstej rano, gdyż wyjątkowo humanitarnie umówiono się ze mną o świcie. Przez co również boli mnie głowa, jak zwykle w takich przypadkach. I nawet nie wspomnę, że akurat chce mi się seksu. A potem jeszcze rozmawiają ze mną po angielsku… Zamiast po francusku.

Zupełnie wysoko także plasuje się moja samoocena w przypadku, gdy przez trzy miesiące usilnie wyczekuję na odpowiedź z danej firmy i nagle, po straceniu wszelkiej ochoty na kontakty z takową i kilku standardowych zapaściach depresyjnych, ja niegodny otrzymuję tak upragnioną wiadomość. Czy wypada się czepiać, że mailem, który przyszedł w środę po południu, by zawiadomić o spotkaniu w czwartek rano? Jakże bym śmiał całą moją zapyziałą buraczanością. Przez te trzy miesiące widocznie negocjowali ze mną termin rozmowy, ale akurat uprowadzili mnie kosmici i wypadło mi z głowy. Dobrze chociaż, że każdy bezrobotny posiada w domu internet i na bieżąco może odbierać pilną korespondencję. Wytęskniony list zawierał także zestaw poleceń typu:
przynieść wszystkie świadectwa szkolne – zawsze przy sobie noszę;
zapoznać się z dwoma książkami i paroma czasopismami branżowymi – bezrobotni notorycznie kupują co najmniej jedną książkę i cztery gazety wydane na papierze kredowym w tygodniu oraz inne ekskluzywne wydawnictwa;
zapoznać się z trzema podanymi stronami internetowymi – z których jedna jest po niemiecku, druga w przebudowie, a trzeciej nie można odnaleźć.
Spoko. Odpisałem, że to doskonały żart z ich strony. Szczerze doceniam wszelkie nawet najmniejsze próby podnoszenia bezrobotnych na duchu. Polecam się na przyszłość, choć niekoniecznie na czwartek rano. Bo czwartek to była już odległa przeszłość, choć pocztę staram się sprawdzać na bieżąco. Już za samą bystrość w kalkulowaniu dni tygodnia powinni mnie zatrudnić. Choć może najzwyczajniej sprawdzali moją dyspozycyjność… W zasadzie nie opuszczam mojego boksu startowego.

Fajnie też jest jak na pierwszej rozmowie każą bezrobotnemu coś przygotować na drugą, jakiś projekt lub coś bardziej pracochłonnego. Rzuca wtedy taki wszystkie znaczki okraszane grymasami pani z okienka numer dwa lokalnej jednostki pocztowej i zaczyna otwierać sobie żyły, żeby projekt, lub coś bardziej pracochłonnego, zadowalał wszelkie gusta estetyczne odpowiedzialne za kolorystykę i fantazyjne ułożenie czcionek. Za drugim razem dostaje do zrobienia coś bardziej pracochłonnego. Zaciąga debet i robi. Na trzeciej rozmowie każą zostawić do rozpatrzenia i czekać na telefon. W taki sposób tajne służby powinny torturować podejrzanych o terroryzm. Nie dzwonią cały tydzień, potem drugi. Zapożycza się bezrobotny u rodziny, kupuje kartę i dzwoni do firmy.
– Niestety Pański projekt ( lub coś bardziej pracochłonnego) okazał się niewystarczający wobec naszych oczekiwań związanych z Pańską osobą, aczkolwiek pragniemy pozostać z Panem w kontakcie na wypadek nawiązania w przyszłości współpracy.
Chociaż w sumie to od początku wiedzieliśmy, że musimy zatrudnić siostrzeńca prezesa, ale przecież dobrych pomysłów nie znajduje się na ulicy. I pewnie taki bezrobotny poszedłby po kolejny wagon znaczków do pani z okienka numer dwa lokalnej jednostki pocztowej, która zrobi sześć mało atrakcyjnych min – pani, nie lokalna jednostka pocztowa – ale skończył mu się akurat zasiłek.

 

OPOWIADANIE OPUBLIKOWANE W PORTALACH SZTUKATER.PL ORAZ DESPERAT-ZINE