SSAKI LEŻĄ NA BOKU – tomik

Ten tomik powstał jako wynik współdziałania Piotra Kasperowicza
i Piotra Szreniawskiego. Ten drugi, który od jakiegoś czasu czyta wiersze tego pierwszego, zaproponował dostarczenie materiałów z możliwością przekształcenia ich w wiersze. Kasperowicz zgodził się zmontować na nowo słowa Szreniawskiego.

Szreniawski sumiennie dostarczał opisy zdarzeń wokół siebie, dodając pseudonaukowy słowotok, a Kasperowicz wydobywał z tych treści poetyckość. Potem Szreniawski zaproponował zmiany, na które Kasperowicz w większości się zgodził, broniąc jednak niektórych rozwiązań lub przetwarzając wersy ponownie.

Oba osobniki się lubią. Spędziły we wspólnej przestrzeni twórczej kilka tygodni. Pomimo wrodzonej chęci do absolutnej dominacji artystycznej, oraz na przekór rozbieżnym rodowodom estetycznym – nie zagryzły się. Nadal leżą na boku, każdy na swoim własnym. Badania trwają.

„Ssaki leżą na boku”
ISBN: 978-83-60948-43-9
Koncepcja i projekt: Piotr Szreniawski, Piotr Kasperowicz
Wydawnictwo: Neopoemiksowe, Kraków Lublin 2021
Copyright ⓒ Piotr Kasperowicz & Piotr Szreniawski

Oprawa tomiku powstała w analogiczny sposób, przez dopełnianie się Piotrków i ich pomysłów. Format A5. Okładka miękka. Stron 30. Zawiera 28 wierszy, wszystkie nigdy wcześniej niepublikowane. Do zamówienia u autorów: pszren[at]wp.pl oraz kasperl[at]tlen.pl


Recenzje/impresje:

„Ssaki leżą na boku” to poetyckie przedsięwzięcie! To zdecydowanie coś więcej niż tylko zbiór wierszy.

Otwierając tę książkę czytelnik wkracza do swoistego literackiego laboratorium! Materiałem badawczym są, ogólnie mówiąc, słowa (oraz to, do czego odnoszą, rzecz jasna). Piotr Szreniawski zbierał rozmaite obserwacje, komentarze, relacje, opisy, a Piotr Kasperowicz starannie wymieszał co trzeba i nadał im odpowiedni kształt, posiłkując się poetyckimi narzędziami. Jednak to nie koniec eksperymentu, ba! to dopiero początek!

Czy „wszystko jest poezją”? Wydaje się, że jeśli nie jest, to może być. „Ssaki…” to świetnie udowadniają. Autorzy bawią się słowem, ale i całą poetycką materią. Ich poezja wykracza daleko poza ramy literatury (a poeci mają dużo większe ambicje i plany!). To zupełnie nowe spojrzenie na lirykę, na przekaz, na wyrażanie niewyrażalnego. Kluczowe nie jest pytanie o to, co panowie stworzyli, ale czy czytelnik jest na to gotowy? Czy ten poetycki eksperyment zyska akceptację społeczną?

Nie sposób w tradycyjny sposób opisać zawartość tej książki, bo ona umyka wszelkim „normom”. Z całą pewnością duet poetów zaprasza nas nie tyle do czytania, ale do wielkiej, lirycznej przygody! Będziemy się tu poruszać po znanych rejonach naszej codzienności, ale może niewydeptanymi jeszcze ścieżkami.

„Ssaki…” to z jednej strony odpowiedź na potrzeby każdego z nas – m.in. potrzebę nazywania tego co widzimy, słyszymy, odczuwamy, a przede wszystkim – chęć podzielenia się tym z kimś. To także próba ubrania w słowa pewnych impresji albo myśli stale powracających, dręczących – to pierwszy krok do ich zrozumienia i/lub zaakceptowania. Z drugiej strony – to także gra z czytelnikiem, z formą, tradycją czy nawet kulturą literacką, poszerzanie granic sztuki, a może i granic w ogóle?

Odważę się nawet na twierdzenie, że wierszy z tego tomu nie należy czytać wyłącznie po to, by je „rozszyfrować”, by zbudować sobie jakiś obraz świata, który chcą nam autorzy pokazać. Choć oczywiście to także bardzo istotne, zwłaszcza, że poeci widzą dużo i mają zdolność przenikania przez rozmaite filtry. Dostrzegam w tych lirycznych wyznaniach pewien sprzeciw wobec współczesnych tendencji (najgorszą bodaj jest ludzki egoizm i życie „zbyt serio”, a więc brak dystansu – co często idzie w parze), a niekiedy nawet może lęk przed tym, co wokół, ale także i tym, co w nas!

Uważam, że „Ssaki…” są taką pozycją, dzięki której będziemy testować samych siebie – te teksty mają po prostu coś w nas wywołać, nawet jeśli będzie to konsternacja, zaskoczenie czy nawet zwątpienie. Bo kto powiedział, że to, co w nas siedzi oraz to, w czym my tkwimy musi być opowiedziane w wyłącznie „typowy” sposób?

Podmiot skarży się m.in. na hałas (to zdecydowanie lejtmotyw zbioru) – sąsiedzi remontują, gdy on musi pracować zdalnie. Brzmi znajomo, prawda? Motyw remontu też będzie tu stale powracał. To właśnie jest źródło nerwowości podmiotu. Żyje w ciągłym ogłuszaniu, jak my wszyscy. Świat wypełnia wykańczająca nas kakofonia. A i wewnątrz nas nie zawsze jest cicho. Niepokój potęguje też niezwykła okoliczność, jaka nas zastała w 2020 – pandemia. Bo wydaje się, że to właśnie okres lockdownu jest czasem aktywności podmiotu lirycznego „Ssaków”.

Poeci bawią się poezją, potrafią ubrać w humorystyczny kostium sprawy całkiem przyziemne, coś, co wyławiają z codzienności, a co wcale zabawne być nie musi. Jeden z moich ulubionych wierszy tego tomu to „przewody” – jest tu wszystko, co charakterystyczne dla „Ssaków”, a więc m.in. powracające tematy, sytuacja życiowa jako impuls, niejednoznaczność, delikatny humor.

Prawdopodobnie wszystkie wiersze z „Ssaków…” powstały na bazie doświadczenia (nie zostały zmyślone, mają podłoże w rzeczywistości). Tylko my nie zawsze potrafimy odkryć co było iskrą zapalną danego utworu. Ale to nie jest najważniejsze, bo tu właśnie jest miejsce na emocje towarzyszące lekturze, na uruchomienie procesu skojarzeń czy wreszcie – na nurzanie się w fantazji! Rzecz jasna, uważny i uparty czytelnik być może zechce odtworzyć sobie pewną opowieść liryczną i prawdopodobnie mu się to uda!

I tak, przeglądając się w tafli tych wierszy odkryjemy to, co może kryć się w głębinach, ale najwięcej dostrzeżemy chyba jednak w tym, co odbija się na powierzchni. „Ssaki” to świetna książka do stymulowania wyobraźni, do nie tylko czytania, ale i słuchania poezji! Utwory duetu poetów aż tętnią od rozmaitych brzmień – to nieustanny dostęp dźwięków, m.in. szumy, słowa, wiercenie, stukanie, łup łup łup łup, itp.

Bardzo podoba mi się koncepcja „poezji dźwiękowej”. Uważam, że w odsłonie audiowizualnej poezja duetu Piotrów zyskuje nieprawdopodobnie dużo, wyzwala wielkie emocje i nierzadko powoduje gęsią skórkę! […] Wrażeń podczas czytania a słuchania i oglądania właściwie nie da się porównać. W tym wypadku każdy drobiazg (dźwięk, grymas, tonacja itp.) oddziałuje na widza w sposób nieporównywalnie mocniejszy niż „tylko” tekst na czytelnika.

Jeśli szukacie czegoś nowego, ożywczego w literaturze, uwielbiacie podążać niezbadanymi szlakami, a przede wszystkim macie odwagę i z przyjemnością dajecie się ponosić wyobraźni – to ta książka jest właśnie dla Was!

Kinga Młynarska

Sięgając po kolejny zestaw wierszy, zastanawiam się, po pierwsze, czy mnie zaskoczy, a po drugie, jeśli tak, to czym.

Tak też jest w przypadku zbioru, o którym napiszę kilka zdań. Właściwie cokolwiek by o nim nie powiedzieć, to jedno się pewne. „odeszliście od tamtej schematyczności / gwiazdorzy programów grania w gry / niegramatyczność a jednak umiejętność” (gwiazdorzy gry, s.14). Tymi słowami chciałabym, bezpośrednio, zwrócić się do autorów książki poetyckiej „ssaki leżą na boku” – Piotra Kasperowicza i Piotra Szreniawskiego. To słowa, które dosadnie mówią o tym, że czytanie jej wywoła mnóstwo zawirowań w odbiorze.

Zbiór „ssaki leżą na boku” powstał, jako wspólna praca obojga autorów. Szreniawski starał się dostarczyć materiał w postaci opisów obfitujących w słowotok, a Kasperowicz ukazywał w tym wszystkim poetycki obraz. Wspólne wymuskanie tekstów doprowadziło do ukazania się tomu wierszy, który zawiera 28 utworów, zdecydowanie zaznaczających swoją indywidualność. Początkowo ciężko było się przegryźć przez wszystkie wersy. Trudność polegała na technicznej budowie, powiedziałabym nawet, takim instrukcyjnym zapisie, jednak ten pomysł zaintrygował. Każda spotykana nowość zasługuje na uwagę, nawet jeśli „wychodzą mi nielogiczne kawałki / to jak czytanie olbrzymiej książki” (nielogiczne kawałki, s.4). Ze względu na to, że jestem trochę „techniczną” osobą, pierwsze co przykuło moja uwagę, to grafika okładki. Przyrządy, które nijak mają się do poezji, no bo jak to tak, automat i wiertarko – wkrętarka mają obrazować wiersze. Jednak, przy bliższym patrzeniu, czytelnik zauważa, na tej samej okładce, mikroskop i symbol ludzkiej sylwetki wpadającej pod obserwację. Człowiek, to przecież istota zbudowana z wielu komórek i wielu różnych układów. Mikroskop ma za zadanie dostarczenie silnego powiększenia, niewidocznych, gołym okiem, obiektów. Dodatkowo wykorzystanie sigmy, symbolu sumowania, w połączeniu z tymi wszystkimi przedmiotami, pozwala myśleć, że wiersze będą z sobą tworzyły coś na kształt całości, jednego organizmu, w którym niektóre elementy, szczególnie te małe, bardzo trudno zauważyć. Nie można również zapomnieć, że sigmę wykorzystuje się do oznaczenia pojawiającej się reguły podczas sumowania, co może sugerować, iż wszystko, co się z człowiekiem dzieje, jest nie tylko zlepkiem wielu czynników, wielu elementów (tutaj wspomniany automat mieszający z sobą te czynniki), ale przede wszystkim człowiek jest jednostką powtarzalną, co dobitnie sugeruje sam tytuł, mówiąc ogólnie o gatunku i przypisując mu czynność, bo, jak czytamy,: „chcemy rozszerzyć / wyniki na wektory / … / w funkcji meromorficznej” (…(rozszerzamy wyniki), s. 5). To doszukiwanie się punktów wspólnych jest widoczne w wielu miejscach w zbiorze. Zastanawia mnie natomiast inna sprawa. Czy poeci, od początku, chcieli udowodnić powtarzalność, a sugerowanie poszukiwania ma dowieść, że tak naprawdę zależność człowieka od człowieka jest większa, niż by się wydawało, czy będą mimo wszystko zwracali uwagę na indywidualne elementy.

Wiersze w zbiorze są trochę niczym zagadki, naprowadzenia. Właściwie każdy utwór skupia swoją uwagę na małym elemencie, jak „pies patrzy spokojnie / rozszyfrowuje zawartość powietrza” (na prerii, s. 9). Dzięki temu można je widzieć osobno lub chcieć doszukać się połączenia. Kasperowicz i Szreniawski umiejętnie ubrali w słowa sytuacje z życia, do których „co prawda przyzwyczailiśmy się po paru latach” (nabierając rozpędu, s. 17), ale dochodzimy czasami do momentu, kiedy „oscylujemy na bardzo niski poziomie z samolubnością” (j.w.), szczególnie, jeśli zaburza to nasz ład i spokój. Warto pamiętać, że człowiek jest wyposażony w elementy samozachowawcze, jednak gdy „wiercenie odbywa się zrywami / fale niepokojąco wzrastają do szczytu / … / części w mózgu zmieniają nagle tempo” (broken techno, s. 16) i pojawiają się „wymyślne tortury ze strony sąsiadów / … / nerwowość i ryzyko zawału” (nerwowość i ryzyko, s. 19), wówczas wyuczone umiejętności panowania nad odczuciami ulatują, przywołując wszystkie negatywne wspomnienia, które doprowadzają do „łup łup łup łup” (broken techno, s. 16). W życiu każdego człowieka takie sytuacje zapewne miały miejsce. Czasami zastępują je tzw. słowa klucze, które usłyszane w złym momencie, wywołają lawinę niepotrzebnych zdarzeń. Czy to świadczy o tym, że każdego można rozszyfrować poprzez rozkład na czynnik zachowania innych (tutaj wspomnę o tej wiertarko – wkrętarce na okładce). Autorzy starają się nakreślić to czytelnikowi, są dobrymi obserwatorami, przez co tematyka utworów stara się być bardzo dosadna.

Jednak nie tylko te oficjalnie złe momenty potrafią dostarczyć materiału do badań. Zwykła codzienność, proste sytuacje, są niby indywidualne, a jednocześnie bardzo przewidywalne. Czytając:
„nie ma odpowiednich klawiszy
do metodologii podziałów
dla różnic pomiędzy zbiorami
printscreen
jako zjawisko reakcji” (zjawisko reakcji, s. 11)
można pomyśleć, że te zakodowania są jak zapisy obrazów, które przewijają się i pojawiają, niczym błyski, w odpowiednim momencie. Odbiorca zaczyna wszystko analizować na własnym przykładzie. Dokopuje się do tego, że właściwie reaguje na okoliczności, nawet te, wydawać by się mogło, bez większego znaczenia, w zakodowany i jednocześnie kopiowany sposób. Poeci mówią wprost:
„pracownik podszedł do pani z gazem
flirtowali
to taki sposób rozmowy” (pseudoprezentacja, s. 20)
potwierdzając pewne zależności. W sytuacjach codziennych nawet nie dostrzegamy tego typu zachowania, a ono istnieje i dobry obserwator to zauważy. Jak wspomniałam wcześniej, Szreniawski i Kasperowicz pracowali nad materiałem wspólnie, aby jak najdokładniej zjawiska zwyczajności pokazały czytelnikowi, że nie jest do końca indywidualnością, a jedynie chęcią przejawiania takich cech. Podmiot liryczny sam mówi o tym, że działamy mechanicznie, a to działanie dowodzi temu, że wspomniane sytuacje klucze oraz taka codzienność, powodują zachowania nieadekwatnie, a rezultat dociera do nas kolejną migawką:
„podczas obrony doktoratu
przewodniczący zapytał mnie o wrażenia
pytał każdego
ale u mnie remont
powiedziałem coś żartując o akompaniamencie” (przewody, s. 18)
która dostarcza informacji o działaniu klucza na podświadomość. Łatwo bowiem zauważyć, że w wymienionej sytuacji nie chodziło o odgłosy remontu, ale nastawienie na obronę doktoratu, jednak reakcja w sytuacji działającego z zewnątrz bodźca była nieodpowiednia i nawet „specjaliści w dziedzinie kolejnych edycji kultury / nie potrafią zachować się przyzwoicie” (kolejne edycje kultury, s.25).

Zaintrygował mnie jeszcze fakt, że wiersze nie poruszają wyszukanych tematów, tak jakby autorzy zdawali sobie sprawę z trudności zrozumienia i chcieli uprościć czytelnikowi doszukanie się celowości ich poetyki. Czytając zbiór, pierwszy raz, trudno wychwycić wartości, gdyż uwaga skupia się na formie zapisu, na słowach samych w sobie. Obrazowanie na prostych, lub naturalnych, przykładach ułatwia dotarcie do środka.

Do czego jednak ten zbiór wierszy tak naprawdę zmierza? Gdy już autorzy przedstawili w swoich utworach solidną dawkę dowodów na powtarzalność zachowań ludzkich, a w głowie odbiorcy „remont nadal był słyszalny” (rozdział zamieszania, s.24) i podmiot liryczny mechanicznie wykonuje czynności według wpojonych schematów:
„dojechałem do skrzyżowania
patrzę
leży śruba
wysiadłem
położyłem zagrożenie na chodnik
przy krawężniku
nie chciałbym najechać na takie coś” (śruba się kręci, s. 27),
dostaje nagłą informację, że „trwają badania / na razie mają wprowadzenie / w błąd poznawczy tezy / ssaki leżą na boku” (wywody z wody, s.30). Być może czytelnik Piotra Kasperowicza i Piotra Szreniawskiego ma być kolejnym elementem ukazującym zakodowaną reakcję. Z drugiej strony, może jesteśmy jednak jednostkami całkowicie indywidualnymi. Myślę, że każdy, kto dotrze do tej książki poetyckiej, będzie mógł sam odpowiedzieć. Musi jednak pozwolić sobie na odrobinę oddania tej formie poetyckiej. Ja zakończę słowami z pierwszego utworu:
„współpraca wiąże się z poszukiwaniem
akceptacji społecznej
w kontekście imperialistycznym” (amnezja wsteczna, s.3).
Niech one będą drogowskazem dla rozważań nad funkcjonowaniem człowieka/ssaka w naturze. Sam zbiór dostarcza wielu przykładów, a to w jaki sposób zostanie indywidualnie odebrany, zależy od samego czytającego.

Sylwia Kanicka


Lokalna jednostka pocztowa lub coś bardziej pracochłonnego

Dobrze, że mam tylko jeden skończony kierunek i przez to tylko jednego magistra, bo inaczej to byłoby mi dopiero głupio wegetując od pół roku na bezrobociu. Siedzę i zastanawiam się, co by tu jeszcze napisać o sobie ciekawego i komu wysłać, przy założeniu oczywiście, że po pół roku jest jeszcze coś ciekawego do napisania i jest ktoś kto chciałby to czytać.

Czterdziesta wersja listu motywacyjnego, wielokrotnie modyfikowane CV, wymieniane zdjęcie na pełniejsze powagi i lepiej zretuszowane – to wszystko dawno przestało bawić. Najfajniejsze są rozmowy kwalifikacyjne. Swoją drogą dopóki na jakieś chadzam, istnieje minimum motywacji do dalszego drukowania i wysyłania listów.

Jestem na takiej modelowej rozmowie, próbują mnie podejść, testują mój charakter, każą opowiadać o sobie. Ciekawe czy od czasów przedszkola wymyślił ktoś bardziej żenującą sytuację niż zachęcanie do opowiadania o sobie publicznie? Do tego trzeba tak mówić o swojej świetności zajebistości, aby nie wyjść na narcyza egocentryka. Pytają o zainteresowania i plany na przyszłość, kiedy ja nie wiem czy jutro będę miał na kolejną porcję znaczków, które i tak ostatnio podrożały, oczywiście dla zwiększenia komfortu wyświadczanych mi usług, a pani w okienku numer dwa lokalnej jednostki pocztowej i tak pomiędzy moją prośbą o znaczki, a wydaniem reszty zrobi sześć mało atrakcyjnych min pod moim adresem o bliżej nieokreślonym podłożu.

Brak mi słów, aby wyrazić, że czuję się jak podejrzany o dokonanie serii brutalnych morderstw. Dali mi niewygodne krzesło bez oparć na dłonie, które z tego powodu lepią mi się do ud, bo jestem zupełnie niespodziewanie zdenerwowany po całej nieprzespanej nocy. Nic nie mogłem zjeść na śniadanie o szóstej rano, gdyż wyjątkowo humanitarnie umówiono się ze mną o świcie. Przez co również boli mnie głowa, jak zwykle w takich przypadkach. I nawet nie wspomnę, że akurat chce mi się seksu. A potem jeszcze rozmawiają ze mną po angielsku… Zamiast po francusku.

Zupełnie wysoko także plasuje się moja samoocena w przypadku, gdy przez trzy miesiące usilnie wyczekuję na odpowiedź z danej firmy i nagle, po straceniu wszelkiej ochoty na kontakty z takową i kilku standardowych zapaściach depresyjnych, ja niegodny otrzymuję tak upragnioną wiadomość. Czy wypada się czepiać, że mailem, który przyszedł w środę po południu, by zawiadomić o spotkaniu w czwartek rano? Jakże bym śmiał całą moją zapyziałą buraczanością. Przez te trzy miesiące widocznie negocjowali ze mną termin rozmowy, ale akurat uprowadzili mnie kosmici i wypadło mi z głowy. Dobrze chociaż, że każdy bezrobotny posiada w domu internet i na bieżąco może odbierać pilną korespondencję. Wytęskniony list zawierał także zestaw poleceń typu:
przynieść wszystkie świadectwa szkolne – zawsze przy sobie noszę;
zapoznać się z dwoma książkami i paroma czasopismami branżowymi – bezrobotni notorycznie kupują co najmniej jedną książkę i cztery gazety wydane na papierze kredowym w tygodniu oraz inne ekskluzywne wydawnictwa;
zapoznać się z trzema podanymi stronami internetowymi – z których jedna jest po niemiecku, druga w przebudowie, a trzeciej nie można odnaleźć.
Spoko. Odpisałem, że to doskonały żart z ich strony. Szczerze doceniam wszelkie nawet najmniejsze próby podnoszenia bezrobotnych na duchu. Polecam się na przyszłość, choć niekoniecznie na czwartek rano. Bo czwartek to była już odległa przeszłość, choć pocztę staram się sprawdzać na bieżąco. Już za samą bystrość w kalkulowaniu dni tygodnia powinni mnie zatrudnić. Choć może najzwyczajniej sprawdzali moją dyspozycyjność… W zasadzie nie opuszczam mojego boksu startowego.

Fajnie też jest jak na pierwszej rozmowie każą bezrobotnemu coś przygotować na drugą, jakiś projekt lub coś bardziej pracochłonnego. Rzuca wtedy taki wszystkie znaczki okraszane grymasami pani z okienka numer dwa lokalnej jednostki pocztowej i zaczyna otwierać sobie żyły, żeby projekt, lub coś bardziej pracochłonnego, zadowalał wszelkie gusta estetyczne odpowiedzialne za kolorystykę i fantazyjne ułożenie czcionek. Za drugim razem dostaje do zrobienia coś bardziej pracochłonnego. Zaciąga debet i robi. Na trzeciej rozmowie każą zostawić do rozpatrzenia i czekać na telefon. W taki sposób tajne służby powinny torturować podejrzanych o terroryzm. Nie dzwonią cały tydzień, potem drugi. Zapożycza się bezrobotny u rodziny, kupuje kartę i dzwoni do firmy.
– Niestety Pański projekt ( lub coś bardziej pracochłonnego) okazał się niewystarczający wobec naszych oczekiwań związanych z Pańską osobą, aczkolwiek pragniemy pozostać z Panem w kontakcie na wypadek nawiązania w przyszłości współpracy.
Chociaż w sumie to od początku wiedzieliśmy, że musimy zatrudnić siostrzeńca prezesa, ale przecież dobrych pomysłów nie znajduje się na ulicy. I pewnie taki bezrobotny poszedłby po kolejny wagon znaczków do pani z okienka numer dwa lokalnej jednostki pocztowej, która zrobi sześć mało atrakcyjnych min – pani, nie lokalna jednostka pocztowa – ale skończył mu się akurat zasiłek.

 

OPOWIADANIE OPUBLIKOWANE W PORTALACH SZTUKATER.PL ORAZ DESPERAT-ZINE