Proces niszczenia głównego organu

Oczy chronione hasłem
w tej kwestii łamacz kodów bezproduktywny
wysycone replikującym się szaleństwem
tuż za słonecznymi okularami
bierność łamiąca wolę afektów
kalecząca chemią nenie
automatyczna menada przy techno bicie
niczym starość w przedpokoju oczekiwań
o blasku zawieszonym pomiędzy
uszczęśliwianiem innych a własnym odbiciem
sczerniałe oczy unikane z atencją
wymaganą w trakcie procesu niszczenia głównego organu.

 

LINK DO WERSJI MULTIMEDIALNEJ
WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „ŁOSKOT DROGI MLECZNEJ”

Wyczekuję chwili

LINK DO BLIŹNIACZEJ GRAFIKI
WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „ŁOSKOT DROGI MLECZNEJ”

Otrzewne kręgi atoli

Zamknąłem własną książkę skradzioną na wyprzedaży
niepiśmienni nędznicy rymujący donosy artystyczną czcionką
ślepe latarnie morskie z drugiej ręki brzegu
otrzewne kręgi atoli pokonane bez napęczniałej żyły wiedzy
magia dodana kroplami inkaustu mnoży muśnięcia na powierzchni głębi
ocean światowy trzaska sztormami o krawędzie świata
serce żywiołu nie nabawiło się potęgi i siły
misterna konstrukcja niełamliwych elementów
nie obrusza się zdławionym chrząknięciem ostentacji
widziała niejedno.

W magazynie osób mniejszych 3

A nie wszyscy są od roboty. W magazynie są też tacy od myślenia. Tak się bidulki przemęczają, że czasem mam ochotę przewieźć ich moim rozklekotanym pojazdem z zawrotną prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę, co by im się w główkach przejaśniło od powiewów świeżego powietrza. Może zaczęliby wtedy racjonalnie nami zarządzać. To znaczy, żebym ładował puszysty papier toaletowy, a nie diabelnie ciężkie zgrzewki wielopaków wody i soków. A tu nic z tego. To nie koncert życzeń. Co najwyżej randka w ciemno za wachlarzem z szeregu palet. Wygrać można zakwasy. Odciski są nagrodą pocieszenia.

No i tak sobie jeżdżę po tym magazynie w poszukiwaniu upragnionych przez Irlandczyków produktów odżywczych. Tubylcy karmią nimi swoje nowotwory w różnych stadiach, bo z żywnością ten towar ma tyle wspólnego, co muszki owocówki z owocami. Czyli wywodzą się z jednej linii. Frazeologicznej. Już tłumaczę. To jest tak, że te produkty miały być odżywcze, żeby nie powiedzieć z rozpędu naturalne, a muszki owocówki z założenia miały dawać owoce. Gdy tak sobie jeżdżę moim wózkiem, mam bardzo dużo czasu na przemyślenia. I kiedy trak ostatnio mi robił „pyr, pyr, pyr”, to skojarzyło mi się, że jestem taki fajny jak ten pan, co w jednym filmie na małym motorku-kosiarce jeździł po świecie. Że moja praca to taka właśnie prosta historia. Bardzo prosta umysłowo, nie mylić z kosiarzem umysłów. Takie codzienne wyścigi z czasem, aby nadążyć za chorą normą.

Przeprowadziłem ostatnio doświadczenie na sobie i systemie magazynowym. Wyszło mi, że nigdy nie będę wystarczająco dobrym pickerem. Picker to Ludzki Podnośnik Dóbr – LPD. Często mylone z LPR. Dalece niestosownie. Dostałem wyjątkowo skomplikowane zadanie – odnaleźć i dostarczyć jeden ładunek, jeden produkt z szarego końca brudnego magazynu. Postanowiłem się wykazać. Ekspresowo załadowałem skrzynię na traka i popędziłem przez magazyn na przełaj, łamiąc wszelkie możliwe wewnętrzne przepisy drogowe. Przepisy mówią o tym, że wszystkie drogi są jednokierunkowe i nie można jeździć do tyłu. Skutkuje to wieczną jazdą slalomem między alejkami. Należy też trąbić przed wjechaniem na skrzyżowanie, przydatne, gdyby ktoś usnął za kierownicą. Jakby powiedzieli panowie policjanci z drogówki, nie zastosowałem się. Błyskawicznie zabrałem już z daleka upatrzony produkt i wróciłem pełnym gazem w ten sam niegodny kierowcy sposób. Odstawiłem na wyznaczone miejsce, kliknąłem to tu to tam, a tu niespodzianka! Nie udało mi się wyrobić normy! Nie zmieściłem się w czasie! No więc co ja miałem zrobić? Przeskakiwać między alejkami? Fruwać pod sufitem? Czy założyć majtki na wierzch i udawać Supermana? Struś Pędziwiatr, szybki tramwaj, Flash Gordon… Może to są te normy unijne dla Polski? Ale luz, myślmy pozytywnie. Po co mi logika, skoro jestem w wesołym miasteczku? Rozbijam się pomarańczową furą i jeszcze mi za to płacą.

LINK DO CZĘŚCI 4

Próby szczęścia

Na tej samej stronie wojna i reklamy
próby szczęścia w pewnym sensie
ekskluzywne półprzeźroczyste obudowy sprzętu hi-fi
dla ludzi
na których nie łamie się praw człowieka
darmowe saszetki doskonałych kremów
dla tych o niewątpliwej morfologii i perfekcyjnych przychodach
fragmenty poradników wiecznej szczęśliwości
dla wszystkich
którzy już oswoili się z wojną.

 

WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „POEZJA PĘKŁA”
WIERSZ OPUBLIKOWANO NA STRONIE DEMOCRACY IS OK

Stworzenie na miarę

Czarnoksiężniku
odpuść sobie łagodzenie objawów
mam dla ciebie śmierć
dokładnie taką jak lubisz
zaklęcia
tajemne nalewki
mikstury
daremne
jedynie śmierć stworzono na miarę
twej satysfakcji w udręce
wiem
zrobisz to
jak swego rodzaju antidotum
w podzięce istnienia
ty się sprzeciwisz na taki przepis
trwania niebytu
za życia
złamiesz niepisane zasady
nie mogąc cofnąć uroku
najpotężniej wykroczysz
świętego dnia po życiu
wbrew naturze zgrzeszysz
nie tak jak zawsze
brakiem rozkoszy.

Narodziny

Ciało przepływało mrocznym korytarzem, na którego końcu ciemność dławiła blade światło. Dusza dryfowała obok, bezradnie uczepiona jaźni. Ręce dotykały ścian po obu stronach. Z drżeniem odpychając się od nich przepychały świadomość, nieprzytomnie, poprzez gęstość stłoczonej przestrzeni. Stęchłe, piwniczne powietrze napierało na mięśnie, przez co ruchy były pulsacyjne, nerwowo szarpane, wręcz agresywne w chwilach oswobodzenia z uścisku wszechobecnej materii. Korytarz zdawał się osaczać monstrualnym trwaniem każdą formę jego istnienia, całą rozciągłością przestrzeni sufitu, podłogi i ścian, każdym centymetrem sześciennym objętości pomiędzy nimi. Oblepiał zimnym ostrzem niejasności i wnikał nieodgadniony poprzez błony komórek do wnętrza formy, w jakiej zapragnął żyć. Kubatura demonizmu, jak nagłe zakłucie rzeczywistością wdarła się do środka.

Uderzenie chłodu lub światło, w którego zasięgu się znalazł, a może dysonans powracających na jedno miejsce wszystkich postaci jego występowania, sprawiły, że otworzył oczy. Był pewien, że wcale ich nie zamykał. Zwyczajny korytarz. Może trochę zbyt zastałe, półmrocznie przefiltrowane powietrze, ale przecież to standard w starych kamienicach. Zawrócił targany wątpliwościami, co do naturalnego pochodzenia światła i co do pełnej sprawności umysłu. Obrócił się energicznie, jednocześnie wydychając zużyte powietrze. Już miał postawić pierwszy powrotny krok… Dogłębne, ostre cięcie bólu przeszyło jego pierś. Upadł na podłogę. Cios był wymierzony w samo serce. Siedliszcze czucia afonicznie zawyło. Poczuł rozlewające się pod skórą i po całym wnętrzu ciepło, które sukcesywnie zastygało. Ciało stawało się odrętwiałe. Opuszczone przez zdolność odczuwania dryfowało sennym korytarzem hipnoz. Nie odbierał żadnych bodźców prócz chłodu na miejscu serca. Mroźny metal niekontrolowanie rozwiercał centrum kontroli, obecnie poza kontrolą. Klatka piersiowa uniosła się gwałtownie w górę. Korpus wygiął się przesadnie w tym samym kierunku, by po chwili powrócić na nieprzyjaźnie szorstką, zawilgłą podłogę. To była posadzka jakiegoś niesprawiającego możliwości pojęcia międzybytu. Ukojenie w bólu podczas chwilowego odwrotu sadysty. Przerwa. Między sercem a światem. Przerwa na podostrzenie zdzieraka do nagich zakończeń nerwowych. Oko cyklonu. Zbieranie sił przed kolejnym natarciem mającym ostatecznie rozstrzygnąć tę platonicznie nieświadomą konfrontację z życiem.

Kolejne szarpnięcie tkanek. Zaraz po dźwięku łamanych kości i rozrywanych chrząstek skóra na piersi uwypukliła się do granic jej naciągliwości. Srebrne, stalowe ostrze przebijało przez nadwerężone komórki nabłonka. Sieć naczyń krwionośnych wyraźnie zaznaczyła swoje kontury. Co prawda, coś chciało wydrzeć się z jego wnętrza, jednak on miał wrażenie, że cały świat stara się zapaść do własnego ośrodka znajdującego się w jego sercu. Dookoła panował różowy półblask przypominający kolor, jaki ma światło przechodzące przez ludzką skórę i ciało. Być może to ono miało kojący wpływ, bo za nic w świecie nie chciał opuszczać przytulnej, ciepłej i bezpiecznej zatoczki, w której akurat skulił się fragment jego duszy. Jedynie chwilowo. Kontury naczyń krwionośnych zaczęły się zamazywać, żyłki pękały. Niczym nieuzasadniona absolutna pewność, że to całe, niepojęte zjawisko zaraz zostanie pochłonięte bezgłębią przeszłości, wpędzała go w psychotyczny lęk. Przekonanie nieuniknionego krańca dopełniało rozpaczy. Przerażenie, którego nie potrafił nawet nazwać urastało do miana niepoczytalnej fobii. Skóra poddała się ostrzu.

Odczucia przepadły w nawarstwieniu myśli ofiarowanych przez powracającą jaźń. Powieki oślepiło światło, a powłoka zbiegła się pod wpływem chłodu. Pierwszy fizyczny krzyk ciała obezwładnionego nową rzeczywistością. Tak niechcianą i wyczerpującą z samego tylko faktu zaistnienia, że konwulsje byłyby marnotrawstwem, jak miało się okazać, jakże cennej energii. Na całej jego skórze widniały rozmazane ślady świeżej krwi. Świadomość postanowiła wstąpić w umysł i ponownie przejąć stery. W prostodusznym zamyśle, na zawsze.

 

OPOWIADANIE OPUBLIKOWANE W PORTALU DESPERAT-ZINE