O jedno niebo więcej – Desperat-Zine

Opowiadanie O jedno niebo więcej ukazało się właśnie w Desperat-Zine

Aby przeczytać opowiadanie, kliknij w obrazek
ONE

Pod obiciem rogówki

Kim ty jesteś skoro cię nie ma
zatruciem życia na powierzchni komórki
jadzącą się raną z tych które zadaje się tylko raz
bólem fantomowym po stracie kończyny
topografią młodocianych marzeń zabójczą jak Himalaje
uskokiem kontynentalnym serca w geologicznym czasie świata
elementarzem do nauki widzenia w słońcu pisanym nieznanym językiem
zaćmą pod obiciem rogówki u tapicera pomyślności
boleścią niewidomego w punkcie widokowym
niemym świadkiem ludobójstwa na konferencji prasowej
powtarzalnością uroku ciemności utrwaloną najdłużej bez powielacza
kim ty jesteś że tak umiesz.

 
LINK DO WERSJI MULTIMEDIALNEJ
WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „ŁOSKOT DROGI MLECZNEJ”

Eterycznie jest ciężko

Czytam encyklopedię zawieszoną w chmurze ołowiu
mam zakryte trzecie oko
zabijam potwory w dolinie kwarcowej
chronione gatunki roślin ciężko to znoszą.

 

LINK DO ILUSTRACJI
ENGLISH VERSION HERE
LINK DO WERSJI MULTIMEDIALNEJ
WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „POEZJA PĘKŁA”

Kręgosłup moralny

Otrzewne kręgi atoli

Zamknąłem własną książkę skradzioną na wyprzedaży
niepiśmienni nędznicy rymujący donosy artystyczną czcionką
ślepe latarnie morskie z drugiej ręki brzegu
otrzewne kręgi atoli pokonane bez napęczniałej żyły wiedzy
magia dodana kroplami inkaustu mnoży muśnięcia na powierzchni głębi
ocean światowy trzaska sztormami o krawędzie świata
serce żywiołu nie nabawiło się potęgi i siły
misterna konstrukcja niełamliwych elementów
nie obrusza się zdławionym chrząknięciem ostentacji
widziała niejedno.

W magazynie osób mniejszych 8

Może się dowiem, a może przyjdzie mi odszczekać, ale jestem tu dopiero miesiąc. Skąd mogę wiedzieć, jak wygląda życie wewnętrzne Irlandczyka Północnika? Jedynie opisuje, co widzę. A widzę tylko to, co jest dane zobaczyć ludzkiemu dodatkowi do pomarańczowego wózka. Perspektywę mam ograniczoną do subkultury magazynowej i okolic po drodze. Na rozmyślania mam wolną głowę, bo to najgłupsze z zajęć, jakie kiedykolwiek miałem nieprzyjemność wykonywać, ale za najlepsze pieniądze z dotychczasowo zarabianych. Totalna nuda nieustannie powtarzanych czynności. A po pracy głównie siedzę i czekam, aż życie zaproponuje mi jakieś ciekawsze rozwiązanie – nawet nie w kwestii ceny tutejszego produktu zbliżonego do chleba. W tym cały problem. Nie ma na co czekać. Trzeba działać! Czynić jakąkolwiek powinność w sobie, jeśli nie ma sprzyjających warunków na zewnątrz. Wiem, że każdy puszkowany produkt myśli podobnie, bo – na podstawie filmów o policjantach i psychopatycznych seryjnych mordercach – rozkminiłem, że pracując w magazynie, muszę zacząć myśleć na sposób produktu. Życie towaru stawało mi się coraz bliższe, co miało zaowocować niebawem dziwnymi zjawiskami.

LINK DO CZĘŚCI 9

Linia serca

Rozsądek zatrzymał zbyt spragniony by czekać
brakiem bycia kochanym
zaczął kosztować wieczności             wyjątkowo
wieczności bez ciebie                        od wczoraj
miał serce na dłoni
na twojej nie było widać jego linii
był przystawką do braku
rozrusznikiem któremu serce wysiadło
brakiem bycia
kochanym.

 

WIERSZ POCHODZI Z TOMIKU „TERYTORIUM ROZPADU SEKWENCJI”

Światło alarmowe

Ludzie nawet nie zauważają
kiedy gasną w tobie wszystkie światła

 

poza diodami LED w trybie czuwania.

Ponad miarę wagi

Wypatrywanie rzeczy zobaczonych
ponad miarę roboczogodzin grafiku
ukradkiem kąta oka
wartych cztery złote
bez dodatkowych świadczeń
każda
życie alternatywne
silne i na tyle bezsennie nieznośne
wciąż krnąbrnie ważące sny
bez komentarza
ponad mantrę
ponad miarę miłości
którą oddycha się do wewnątrz.

Tańczę w ciemnościach

Dzieło do niewątpliwego oglądania
cierpiące na zanik życia
ogromne wrażenie w ciemnościach
przy dystrofii argumentów
płacz tańczący w złych miejscach
wywracających motywację
scena emocjonalnego patrzenia
w namoczonym utwierdzeniu
że niby widziało się już wszystko
desperackie próby przekonania siebie
co do znaczenia bliskości.

inspirowane filmem „Tańcząc w ciemnościach”

O jedno niebo więcej – opowiadanie

Czasem idąc ulicą po raz tysięczny, tą samą co zwykle, widzę po raz pierwszy takie jej fragmenty, których nigdy wcześniej tam nie było. Głęboko ukryte w zakamarkach świadomości zamroczonej banałami tego świata bez większego znaczenia dla czegokolwiek dającego się zdefiniować. Wcześniej niewidzialne dla oczu, dziś jak góry za mgłą widnokręgu, jak jednorożec dostrzeżony pomiędzy nosorożcami. Pewnie, dlatego że nawet oczy zapomniały, że są zwierciadłami duszy, a może dały się nabrać, jak ja, który patrzę i nie widzę (?). Oczy uczepione za horyzontem rubieży nieskończonego lasu, rozległego na łąkach kwiatu paproci, ukrytego za fałdą najsilniejszego z ciepłych wiatrów, z dala od chtonicznych przepaści rozświetla tylko jeden filar podtrzymujący światło. Czasem przejaskrawia, by wszystko było jasne.

Czasem idąc ulicą po raz pierwszy, zupełnie inną niż zwykle, ludzie patrzą na mnie zaskakująco inaczej. Ci prości w swoim mniemaniu, zwyczajni, na pozór krainy, w której żyć im przyszło. Sam czuje blask bijący z ich oczu będących poza zasięgiem upadłego królestwa obcujących z życiem. Z pewnością pod wpływem słońca świecącego wprost w ich centra emanują nieznaną siłą prowokującą nieświadomych przechodniów do patrzenia. Nie wiem co postrzegają i teraz nie ma to już znaczenia. Ogień na zgliszczach. Trudno im być nienagannie kimś, kogo chciałoby się widzieć w rzeczywistości, kiedy jedyne czego pragną, to o jedno niebo więcej.

Czasem idąc ulicą, gdy samoświadomość na to pozwala, patrzę dokładnie w środek ich oczu, a mają oczy najmniej cielesne z możliwych. Widzę naturalne, niczym nie polepszane szczęście, ale nie takie wyzwolone szaleństwem tabunu dzikich koni, raczej jak piasek klepsydry uwięziony za kwarcytową taflą z piasku. Widzę trudy układania własnej twarzy na pożytek tłumu, ale akurat to moje oczy znają najlepiej. Widoki, których nigdy wcześniej nie widziałem poprzez zwarte powieki, które mimowolnie, lub w sposób ściśle zaplanowany, starają się chronić resztki niepokalanej niewinności wysycającej ich od podstaw, od pierwszej zawiązanej komórki w ciele matki. Jedynie świat swą wrodzoną brutalnością i wyuczonymi powrozami uzależnionych zachowań niweczy boski plan, stąd bogowie niczyi, nie rozdeptane ślady bólu oraz permutacje linii życia.

Czasem widzę lustro, od którego to wszystko się niepoprawnie odbija, aby wyryć piętno wątpliwego blasku na sercach dzieci. Zwierciadło z gabinetu śmiesznych luster. Śmiesznych żałośnie. Odbić jest zdecydowanie więcej od oryginałów i po stokroć wyraziściej błyszczą nawet na tle promieni dawno pozbawionych wstydu, rozmytych ściśle w zakresie społecznego zasięgu. Większość straciła znaczenie treści przekazu odbłyskiem. Stanowi co najwyżej skutek lub przyczynę ucieczki od szczerości, kiedy wszyscy szukamy zwyczajnego nieba. Niekoniecznie najmniej cielesnego z możliwych.

Czasem nie widzę nic.

 

OPOWIADANIE OPUBLIKOWANE W PORTALACH ESENSJA ORAZ DESPERAT-ZINE