W magazynie osób mniejszych 2

Właśnie, tylko bajka. Ten duży, piękny dom wcale nie jest taki duży. Ani nie piękny. Zwykła bryła bez udziwnień typu jaskółka, wykusz, weranda. Zupełnie surowy. W środku tylko najtańsze sprzęty z hipermarketów. Większość dopiero wymaga powołania do życia z formy wieloskładnikowej rozproszonej do formy jednolicie spójnej. Wszystko w granicach rozsądnej funkcjonalności. Najlepiej bez użycia narzędzi, bo tych też nie mam. Z zewnątrz mury bez wyrazu. Równiutko opaskudzone przez ptaki, których gniazda zdążono usunąć chyba dopiero na tydzień przed moim przybyciem. Więc w zasadzie dosyć wyrazista, jak na wierzchnią okładzinę. Na termoizolację mi to nie wygląda. Jedyna egzotyka, że dom stoi na wyspie. To co przyczepiło się do domu od spodu, to Irlandia Północna.

Ogród… Hm, to zdecydowanie za duże słowo. Zwykły trawnik trzy na cztery metry bez dodatkowego zakrzewienia, nie wspominając o drzewostanie. Do tego dom wcale nie jest za darmo, bo firma, która go wynajmuje, za tę przysługę odbija sobie z mojej pensji. Nawiązka zwielokrotniona, rzecz jasna. Mieszkam tu z sześciorgiem współpracowników, co wydatnie obniża komfort użytkowania luksusów pokroju kuchni, łazienki czy telewizora. Nawet jakość spania wydaje się być zredukowana, bo domek jest dość tekturowy jeśli chodzi o teksturę jego spoistości, a co za tym idzie dyskretny akustycznie, jak kościół wybudowany na terenie amfiteatru nad jeziorem w obszarze nieckowatej łąki. Czyli głos rozchodzi się bezproblemowo, a ukształtowanie terenu potęguje jego siłę wyrazu. Lekko uciążliwe rozwiązanie, kiedy akurat chce mi się krzyczeć.

Moje bezstresowe zajęcie to praca dla najniższej miejscowej klasy społecznej, opóźnionych w rozwoju, nadpobudliwych psychicznie, neandertalczyków z nadmiarem wewnętrznego wydzielania hormonów oraz inteligencji z Polski. Ciekawe do której grupy pasuję najbardziej ? Te całkiem duże pieniądze też wcale nie są zniewalające. Powiedziałbym nawet, iż względem najniższej gwarantowanej stawki dochody często wyglądają na niższe. Nie bądźmy jednak zachłanni. Na produkty z najniższej półki zawsze mnie stać. Jakość marketowa jest mi bliska, bo właśnie w magazynie jednej z największych europejskich sieci marketów mam bezdenną przyjemność pracować. O wielkości sieci niech świadczy fakt, że na Wyspy też już trafiła.
Jeżdżę sobie rozwalającym się pomarańczowym wózkiem prawie widłowym, wyposażonym w donośny klakson oraz niesprawne hamulce. Warto w tym miejscu przypomnieć, że pomarańczowy był modny w zeszłym sezonie. Mój wózek, zwany trakiem, ma przód. Wypełnia go wielka bateria, a baterię wypełnia kwas. Dalej sterczy drążek sterowniczy, takie coś ja kierownica hulajnogi. W nowszych modelach zamontowano tradycyjną, okrągłą kierownicę. Konstruktorzy wygospodarowali też miejsce stojące dla głupiego, oparcie o różnych zastosowaniach oraz widły nazywane tu widelcami. Na widelce nadziewam sobie albo jedną metalową skrzynię, albo dwie, albo nawet trzy. Nadziewałbym ich jeszcze więcej, ale muszę się słuchać mojego własnego osobistego komputerka, czyli takiego przerośniętego zegarka, który pasuje jedynie na tydzień mody w Paryżu. Można by go nazwać armtopem – raz, że brzmi to fajnie, jak z science fiction, a dwa, że komputerek okupuje całe przedramię. A kiedy zapnę rzepy, obłapia mnie technika i zaczynam rozumieć, jak niewygodnie jest być cyborgiem. Do tego obłapianym w pracy i nie narzekającym ani na mobbing, ani nawet ocieractwo. Komputerek łączy się kabelkiem ze skanerem – kolejnym z moich sztucznych narządów zmysłów, przyczepionym dla odmiany skóropodobnymi paskami do grzbietu dłoni. Kabelek odchodzący od skanera biegnie do guziczka na moim palcu wskazującym. Na co wskazuje palec przeczytacie w dalszej części poradnika pod tytułem: „Jak magazynować, aby zmagazynować się gdzie indziej” Natomiast, wspomniany guziczek powinien kolejnym kabelkiem łączyć się z mózgiem magazyniera, ale Polakom nie zamontowano takiej opcji. Zegarek mówi mi, co mam robić, kiedy i w jakiej ilości. Ja robię, czyli naciskając kciukiem przycisk na palcu wskazującym, włączam laser, skanuję kod kreskowy produktu, a na wyświetlaczu wyskakuje, ile dziadostwa zabrać i gdzie odstawić. Jeśli rozkazy komputera są bez sensu, to i tak nie mogę tego zmienić, bo bym go popsuł, a na taki jeden musiałbym pracować ze trzy miesiące. Armtop nie mówi mi tylko, kiedy mam iść na przerwę, bo po co wyrobnikowi przerwa? Nie łączy się też z Facebookiem, co może potęgować samotność. Na początku zastanawiałem się, czy będzie mi wyświetlał: „Pora na siku”. Po kilku atakach pęcherza moczowego już się nauczyłem, że nic go to nie obchodzi. Szczury uczą się szybciej! Zostawmy jednak genezę mojej inteligencji. Jestem tu przecież wyłącznie od roboty.

LINK DO CZĘŚCI 3

Wszystkie członki w domu

Wyobraźcie sobie następującą sytuację. Mieszkacie przytulnie we własnym, osobistym mieszkanku odziedziczonym po starszym bracie, który założył rodzinę, zapragnął zwiększyć swój metraż i przeniósł się do innego miasta. Mieszkacie spokojnie od poniedziałku do czwartku, a przed piątkiem robicie duże zakupy, zamykacie drzwi na wszystkie zamki, zasłaniacie okna i udajecie, że akurat w kolejny weekend nie będzie was w mieszkaniu. Wszystko z jedynego powodu. Wraz z mieszkaniem odziedziczyliście przyjaciela mieszkania tj., chciałem powiedzieć, przyjaciela brata.

Człowiek z gruntu poczciwy, miły, wręcz usłużny, a do tego zdaje się inteligentny. Przyjeżdża prawie co tydzień ze wsi, z której odjeżdża tylko jeden autobus dziennie (to będzie istotne w toku dalszych wydarzeń), aby ambitnie uczęszczać na studia zaoczne w dziedzinie zbliżonej do informatyki. Dobrze mieć takiego znajomego, co zawsze pomajstruje przy komputerze i naprawi to, co Bóg raczy wiedzieć jakim sposobem udało nam się wczoraj wykasować, albo skonfiguruje ze sobą wszystkie osprzęty, które według sprzedawcy miały działać ze sobą w komitywie, ale z powodu różnicy charakterów mają z tym problem. Poza tym, zawsze to miło jak w weekend ktoś wpadnie i pogada, prawda? Niestety sprawy mają się trochę inaczej i nasza gościnność, poczucie dobrego smaku oraz kultura osobista zostają wystawione na ciężką próbę. Nie wspominając o aktywności połączeń nerwowych.

Przyjeżdża taki gość do nas w piątek z rana, tak że jeszcze zdąży nas obudzić. W sumie to nie wiadomo dlaczego właśnie w piątek, skoro w piątek nie zwykł udawać się na jakiekolwiek zajęcia. Przyjeżdża i jest. Tak po prostu, bez słowa zapytania czy może, albo czy mamy czas, ewentualnie ochotę. Jest i trwa przy nas. Przecież był tu jeszcze zanim my się pojawiliśmy. Więc jest. Od zarania dziejów. A my ze względu na brata i poszanowanie jego przyjaciół godzimy się na przypadkowego lokatora.

Jest w piątek, jest w sobotę, bo tak się złożyło, że długo siedział przy komputerze i nie wstał z rana na zajęcia, a potem to już nie było sensu wychodzić. Jest w niedzielę. Chyba z czystej przyzwoitości udało mu się trafić na jakieś zajęcia, ale bez przesady, trzy godziny ćwiczeń to niehumanitarne zagrania uczelni wymierzone przeciwko całemu społeczeństwu, które pozbawia się możliwości godnego zdobywania wiedzy. Tak się zupełnie przypadkowo składa, że dokładnie wiemy o jedynym autobusie o 16:30, który może zawieść naszego gościa do domu, ale cóż, jest 14:00 i dowiadujemy się mimochodem, że chyba, z niewiadomych, bliżej nie określonych powodów, nie uda mu się na niego zdążyć. No więc spędzamy uroczy niedzielny wieczór na pasjonującej nas niezmiernie rozmowie o broni i metodach samoobrony, bo jak się okazuje to takie małe hobby naszego przyjaciela. Dowiadujemy się ponadto, że aktualne studia są piątymi z kolei, po równie fascynujących czterech poprzednich, których tylko przez wyżej wspomniany, kulawy system szkolnictwa wyższego nie udało się zakończyć powodzeniem. Przed spotęgowaniem nerwicy natręctw, objawiającej się wbijaniem rozgrzanych szpilek w specjalnie do tego celu przygotowaną laleczkę voodoo, ratujemy się pobytem w łazience, z bardzo prostej przyczyny. Jest to najrzadziej odwiedzane miejsce naszego współlokatora, co najmniej od piątku.

Jest w poniedziałek. Wracamy z pracy, nie wiedzieć czemu, jak do własnego mieszkania i widzimy przewalające się przez pulpit naszego komputera rozhulane nagie pary i inne konfiguracje ludzi nie całkiem ubranych, ogarniętych żądzą feromonów na drodze chuci tarcia i akrobatyki sportów wyczynowych. Z pewną taką nieśmiałością pytamy, co to niby ma być, by dowiedzieć się, że znalazł to w naszym koszu na śmieci, który swoją drogą opróżnia się automatycznie, zawsze przed zamknięciem systemu. Nie muszę dodawać z jakim trudem zawsze przychodzą nam przeoczenia we własnym komputerze przyrodniczego filmu akcji. Z niczym nieusprawiedliwionej kurtuazji wolimy nie pytać w jakim celu grzebał w naszym koszu na śmieci. Do odczytywanych przez niego wiadomości z komunikatora zdążyliśmy się na szczęście przyzwyczaić kilka tygodni wcześniej.

Oczywistym chyba jest, że nasz nowy ulubiony domownik nie poczuwa się do odpowiedzialności za jakiekolwiek utrzymanie mieszkania w formie przyjemnej do użytkowania, nie czuje się również zobligowany do tworzenia wkładu w życie lodówki. Cieszymy się już z tego, że chociaż gasi w niej światło. Bo tak poza tym, to uważa nas za idiotów wmawiając nam, z resztą mało profesjonalnie, mnóstwo kłamstw w żywe oczy, na przykład co do obsługi komputera.

Zapytamy więc, w czym problem, skoro gość nam nie odpowiada, to czemu go nie wyprosimy? Otóż, nie da się. Niby inteligentny, a na żadne aluzje nie reaguje. Gdy nawet już wzbierze w nas złość na tyle by doprowadzić do pęknięcia nabrzmiałego od trzech dni naczyńka w mózgu i powiemy mu, co nam się nie podoba, to i tak albo nie zrobi to na nim żadnego wrażenia brzemiennego w skutki, albo zrobi minkę maltretowanego dziecka z patologicznej rodziny, które zlano pasem ze sprzączką po nerkach. Poczujemy się wtedy jak ostatnie dranie wyzute z każdej odrobiny podstawowego miłosierdzia.

Teraz nikogo już nie dziwi obniżenie kontaktów międzyludzkich w dobie coraz powszechniejszego osieciowania i globalizacji oraz weekendowe barykadowanie się w domach. Pozostaje nam wystukanie na klawiaturze, co o tym wszystkim myślimy, założenie bloga, ustawienie go jako stronę startową w przeglądarce i umieszczenie tam naszych przemyśleń o wszystkich członkach rodziny z nadzieją, że umieją czytać ze zrozumieniem.

 

Wszelka zbieżność z autentycznymi wydarzeniami i postaciami jest zamierzona. Zmieniono szczegóły, aby uczynić fabułę bardziej uniwersalną.