BULDOŻERY ELOKWENCJI – tomik

Pierwszy śmiercionośnie humorystyczny tomik w dorobku autora. Trzeźwo surrealistyczna recenzja świata współczesnego. Kompleksowa diagnoza ludzkich poczynań prowadząca do rozpadu osłonek włókien nerwowych. Opowieść o sercu, którym już wszyscy wytarli sobie pragęby, mordy
i wszystkie inne dostępne otwory bezpodstawnie żywego organizmu.

 

„Buldożery elokwencji”
ISBN 978-83-950092-0-4
Fotografie oraz opracowanie graficzne: Piotr Kasperowicz
Wydawnictwo Obraz Dnia
ul. Traugutta 20/20
30-549 Kraków
tel. 506-516-444
Kraków, 2018
Copyright ⓒ Piotr Kasperowicz

 

 

Poezja, jakiej zdecydowanie nie spodziewacie się w naszym klimakterium.
Wesoła, niby klaun po tomografii całego ciała dmuchanym bejsbolem.
Wyrozumiała, jak psychiatra zostawiający pacjenta na dnie basenu z piłeczkami, aby skruszał. Bezpardonowa, na wzór kwoki wysiadującej jaja Fabergé. Niewiarygodna, niczym wpływ propagandy na miąższość mózgu.

Zalegniecie pokłosiem z rozbawienia, lekko zrozpaczeni odczuwalną autentycznością. Z pozrywanych boków wyjątrzy się czas rzeczywisty,
z dość metalicznym posmakiem od endoskopii uczynionej ironią. Absurd onieśmieli pewność myślenia, porzucając neurony w rześkim obłędzie. Tak pobudzone czynności bioelektryczne nawet zapragną jeszcze więcej.

Twarda, szyta nićmi oprawa o głębi i połysku najlepiej wypolerowanej karoserii. Ciekawa ornamentacja graficzna wzbogacona o tematyczne piktogramy.  Ilość stron: 82. W zawartości 59 wierszy, z czego aż 46 nigdy wcześniej niepublikowanych!  Fotografie kolorowe w formie albumowej. Tomik dostępny w sprzedaży bardzo detalicznej.


Recenzje/impresje:

Wiersze Piotra Kasperowicza mówią o rzeczywistości, ale nic tu nie jest oczywiste. Żadnych szablonów, utartych zwrotów. Praktycznie pozbawione liryzmu, surowe, ale nie ascetyczne, momentami dyskursywne, wykorzystują nagromadzenia obrazów, gry słowne i zabawy frazeologizmami.

Znajdziemy w nich słownictwo z niemal wszystkich dziedzin, z terminologią naukową, na której bazuje specyficzna metaforyka. Znajdziemy wersy aż gęste od niekiedy zawiłych zdań, a wszystko z lekką domieszką ironii, wyrażające trudne prawdy o współczesnym człowieku, jego poziomie intelektualnym i systemie wartości.

Ważnym motywem jest tu myślenie i poznanie na wielu poziomach abstrakcji. Człowiek jako ogniwo uniwersum poddany działaniu nieopatrzności, imaginacji czy absolutu, próbuje rozpoznać świat w skali makro. Pokonać ograniczenia i skonfrontować zdolności przetrwania z innymi istotami. Znakiem naszych czasów jest tu kurcząca się wiedza ogólna, obcisły horyzont blokujący jej przyswajanie. Króluje więc ignorancja, a jednym z mechanizmów obronnych wobec zakłóconych relacji komunikacji staje się izolacja.

Ludzie utuczeni kulturą masową, indoktrynowani, unifikowani, zarażeni konsumpcjonizmem, pozbawieni własnych poglądów i wyobraźni przypominają Różewiczowski obraz rury kanalizacyjnej, czego dosadnym potwierdzeniem jest obrazek rodzajowy z życia blokersów, w którym określenia subkulturowe ironicznie gryzą się z francuskojęzycznym tytułem.

Znajdziemy w tych wierszach również słowotwórcze zabawy tematem roztoczy, sugerujące bardzo fizjologiczny, a nawet utylitarny powrót do natury. Wplątanie kosmetyki i dermatologii w świat człowieka, podkreślające jego fiksacje na punkcie wyglądu. Znajdziemy gorzką wizję świata pod kloszem, powielanych ról społecznych. Świata, w którym trudno wyjść na życiową prostą.

Beata Piocha

 

Piotr Kasperowicz bawi się poezją. Bawi się językiem, gramatyką, semantyką. Jednak co najważniejsze – nie tylko on czerpię frajdę z tych igraszek, ale i zaangażowany czytelnik daje się porwać temu literackiemu szaleństwu.

Zacznijmy od tego, co robi pierwsze wrażenie. A więc okładka i ilustracje, które rzucają się w oczy przy kartkowaniu zbioru – jakieś dziwne maszyny, elementy konstrukcji. To rzeczy, które nie mają w sobie absolutnie niczego poetyckiego. A jednak podczas lektury wcale nie budzą naszych zastrzeżeń. Po drugie – tytuły (zbioru i wierszy). One też raczej nie kojarzą się z lirycznymi wynurzeniami typowego podmiotu (np. „Uroda czarnego wągra”). I tak, docieramy do sedna. Otóż „Buldożery elokwencji” to tom na wskroś przewrotny, który swoją oryginalną poetyką bierze nas z zaskoczenia, czasem wytrąca ze strefy komfortu, zadziwia, może niektórych zszokuje, wielu z pewnością zachwyci.

Podmiot Kasperowicza operuje technicznym, fachowym słownictwem, z kilku różnych dziedzin, oraz mową potoczną. Wiele wierszy jest niczym schemat działania jakiegoś przyrządu czy wielkiej machiny, jak instrukcja obsługi, definicja rodem z leksykonu lub choćby zapis specjalisty dotyczący obserwacji pewnego obiektu.

W tych oryginalnych utworach jednak chodzi o coś więcej niż wskazanie na działanie małych trybików, na ścieżki, po których poruszają się dane elementy itp. Bo poza wszystkimi tymi układami Kasperowicz dotyka także kwestii delikatnych, intymnych, skomplikowanych. Właściwych ludziom. W tym miejscu zapewne każdy pomyśli – czy to aby nie człowiek kryje się pod tymi zaskakującymi metaforami? Z pewnością, choć nie tylko i nie zawsze (mowa tu m.in. o przedmiotach codziennego użytku), jednak zwykle mają bezpośredni związek z człowiekiem (i wszelkimi jego luźnymi treściami). Wiersze Kasperowicza są wielowymiarowe, a więc w jednym tekście czytelnik może odnaleźć nawet kilka opowieści – to już zależy od naszej interpretacji, fantazji, wrażliwości, kompetencji czytelniczych.

Niejednokrotnie możemy przejrzeć się w tych wierszach, choć przecież na podstawowym poziomie wcale nie są o nas. Bo co takiego może łączyć nas np. z rupieciową krową? Wiele razy z pewnością niejeden z czytelników uśmieje się pod nosem, do momentu aż nie przyjdzie refleksja. Bo tak właśnie działają „Buldożery elokwencji” – wszystko idzie sprawnie i według planu, aż tu Kasperowicz psuje całą „zabawę w życie” wskazując na drobne usterki, a nierzadko i wadliwą całą konstrukcję. I przychodzi moment na zastanowienie się. A poeta zauważa bardzo dużo nie do końca właściwie działających rzeczy, po cichu kpi z prowizorek, z używania czegoś bez czytania instrukcji (mam tu na myśli m.in. konsumpcjonizm, snobizm itp.).

Jestem przekonana, że to właśnie ta nietypowa forma, „niepoetycka poetyka” sprawiają, że nasza czytelnicza czujność zostaje postawiona w stan gotowości i z wielką uwagą wczytujemy się w słowa Kasperowicza. One może trochę bawią, trochę wydają się dziwaczne, ale w tym szaleństwie jest metoda. Ostatecznie robią robotę. Chcąc nie chcąc wizualizujemy sobie te osobliwe obrazy, jakie przed nam kreśli poeta. A wtedy doskonale widać, że coś tu nie gra, że jednak trzeba poszukać głębiej – przede wszystkim w nas samych.

Bardzo lubię inteligentny humor, ciekawy koncept i wszelkie odwołania (pop)kulturowe – w „Buldożerach” mam to wszystko i to na jakim poziomie! Jest tu ślizganie się po słowach, ich wzajemne przenikanie się, gra skojarzeń, jest opowiadaniem nieoczywistym obrazem, jest też prowokacja, są aluzje, literackie uszczypliwości, zabawne (celowe) przejęzyczenia, groteska, a i to nie wszystko.

„Buldożery” to swego rodzaju liryczna satyra. Kasperowicz świetnie portretuje ludzi oraz ich słabostki (szczególnie wrażliwy jest na kwestie ignorancji, głupoty i fałszu). Mówi o współczesnym świecie, komentuje sytuację społeczno-polityczną, w zasadzie bierze na tapet niemal każdą sferę życia. Pochyla się nad różnymi rodzajami relacji międzyludzkich. Nie pomija też dzisiejszych sposobów komunikacji, wskazując na kwestie językowe. I jakże jest wnikliwy w swoich obserwacjach, jakże uniwersalny w swoich stwierdzeniach.

Kasperowicz to „mechanik słowa”, inżynier dusz. Spod jego pióra wychodzą niebanalne liryczne rysunki techniczne – konstrukcje, modele, schematy – kreślone jednak drżącą ręką, ujawniającą wrażliwość poety.

Kinga Młynarska

 

Spójrzcie na okładkę tego tomiku. Ona „rymuje się” nie tylko z wierszami zbioru, ale też z tytułem książki. Nie mogłem nigdzie znaleźć bibliografii książkowej Piotra Kasperowicza, domyślam się więc, że ta książka to jego pierwszy tomik. Ale niczego tu nie nazywałbym debiutem, bo Kasperowicz jest artystą totalnym. W literackich i artystycznych iwentach różnego typu brał aktywny udział. Sztuka – w wielu swoich gatunkach – to eldorado Kasperowicza. Sam stwierdza, że specjalizuje się w nurcie poezji audiowizualnej, tak więc symbioza, a być może nawet eklektyzm czy „komitywa sztuk” to jego osobliwy „totalitaryzm”. Oby były z tego trwałe owoce.

Na razie trzymam w ręku ten tomik, którego lektura kosztowała mnie nieco zdrowia. A to dlatego, że przeżywałem wahania na „tak” i na „nie”. Kasperowicz należy do tych luzaków, którzy po pierwsze są pewni własnej oryginalności, a po drugie bardzo chcą być nieszablonowi. To mu się udaje.

Zabrałem się więc do lektury z zainteresowaniem, ale też dystansem, bo niejedno takie dziecko-kwiat widziałem. No i co? No i to, że buldożer elokwencji rzeczywiście tu wiedzie prym.

Trzeba przyznać, że dykcja tych wierszy jest na swój sposób niepowtarzalna. Ciężko to się czyta… Jednak z drugiej strony […] mówi o sprawach ważnych. To nie jest baju-baju, pitu-pitu. Kasperowicz ma swoje poglądy, przemyślenia, morały. I teraz w sumie sam nie wiem: czy on „przebełkotał” tę swoją dykcję, czy też mamy do czynienia z językiem do którego musimy się przyzwyczaić.

[…] czyli wiem, czuję, że Kasperowicz mówi o czymś dla niego istotnym, tylko nie umiem ci, czytelniku, powiedzieć, o czym. Jednak czuję w sobie jakiś szlaban, by powiedzieć: bełkot! To trochę tak, jak dawnymi czasy czytano na przykład Jasieńskiego czy Karpowicza. „Nowe języki” muszą się oswoić.

Bez wątpienia elokwencja Kasperowicza jest osobliwa, ale jej buldożery mielą nas na papkę. Co z tego ostatecznie wyniknie? Nie mam pojęcia, jednak ostrzegam, że rzucenie tym tomikiem o ścianę byłoby reakcją pochopną. Tym bardziej, że jest on wypasiony edytorsko.

Zostawiam was z moją klęską po tej lekturze, której nie połknąłem z sukcesem. Ale ten tomik jeszcze jakiś czas będzie leżał na moim biurku i będę się z nim droczył, a raczej pocił. Gdyby mnie olśniło, napiszę nie recenzyjkę, a esej. Tak mi dopomóż własna inteligencjo!

Leszek Żuliński
Gazeta Kulturalna publikuje pełną recenzję

 

Widać, że pozycja jest przemyślana od początku do końca, że autor jest dojrzały pisarsko, pewny swojego stylu operowania słowem. Dlatego utwory swoją budową i treścią angażują czytelnika do wytężonego skupienia. A nawet ogarnięcia tego słownego chaosu, w jednolitą całość (tu nie obeszło się bez słownika wyrazów obcych), bo teksty, nie dość że są poszarpane, dodatkowo bazują na kontrastach, niedomówieniach i wyszukanym słownictwie. Myślę, że ten zabieg autor stosuje po to, by pokazać symbiotyczność naszej egzystencji i jednoczesne absurdy wynikające z tej symbiozy. Przy tym nie mam wątpliwości, że te wiersze są o nas i reszcie świata. Bezlitośnie dekonspirują, przy tym bezpardonowo, a nawet nachalnie obnażają nasze wady.

Swoją formą, jak ten tytułowy buldożer, rozwalają, pozostawiają ruiny i zgliszcza. Albo tylko lekkim szturchnięciem przebudzają czytelnika. Jedno jest pewne, nie pozostawiają obojętnym, skłaniają do refleksji nad różnorodnością kontrastów, w tym piękna i brzydoty naszego otoczenia, zachowania, czy naszego w nim chaotycznego egzystowania na wszystkich jego polach. Tu przytoczę w całości wiersz, który jest jednym z delikatniejszych w treści i wymowie, ale zagrał na mojej wrażliwej strunie jak żaden inny – „Partnerstwo dla nakładu”.

Nie jest to pozycja dla każdego. Smakosze poezji tylko łatwej, lekkiej i przyjemnej nie znajdą jej w tym tomie, a zawartość tego słoika może nie przypaść im do gustu. Ale czytelnikowi ambitnemu, poszukującemu, który lubi poszerzać horyzonty i owszem. Tak jak mnie, osobie lubiącej poezję łatwą, lekką i przyjemną, jednak niestroniącej od ambitnych strof i poszukującej nowych kierunków, naprawdę zasmakowała. Po za tym, no cóż… Świetna książka poetycka i polecam.

Anna Ewa Klimowicz

 

W zgrzytliwym i rozpadającym się tekście Kasperowicza napotykamy na przytłaczającą wizję, w której „potęga smaku” okazuje się nie aż tak potężna – opuszcza ona swoją gardę i wpuszcza niszczycielski ferment we własne szeregi. Potwór kultury popularnej zagląda z bezczelną ciekawością do wieży z kości słoniowej; z jej wnętrza coraz donośniej słychać basowe dudnienie nowoczesności. Ten odgłos zwiastuje śmierć szyku i narodziny szokującej banalności czy też banalności szoku.

Niestety, refleksja twórcy jest równie banalna, bez względu na wykwintność sztafażu, w którym jest przemycana. Jest ona zaklęta w tekście, który wydaje się upiorną powtórką z upiornego wiersza Herberta zatytułowanego „Pan Cogito o muzyce pop”.

Być może jednak można znaleźć w wierszu Kasperowicza coś intrygującego, nieoczywistego? Może tak, ale w tym celu trzeba byłoby rozegrać ten utwór przeciwko niemu samemu – ocalić go poprzez dostawienie cudzysłowu, który pozwoli zauważyć, że w każdej homeopatii (szczególnie w domowej homeopatii konserwatysty) znajduje się dawka trucizny. Jest wtedy szansa na to, że nieprzepuszczalna powłoka pęknie, a delikatne uchylenie drzwi będzie nie tyle aktem gościnności wobec monstrum, co raczej otwarciem okna i przewietrzeniem pokoju, by zacytować tu napisany niemal trzydzieści lat temu słynny wiersz pewnego poety-barbarzyńcy.

Antoni Zając o wierszu „Upusty wykwintności w koniugacji”


 
 

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.