Godziny

Umieranie jako inspiracja szorstka w obejściu
najlepsza przeglądarka multimediów umysłu
przejmujące tańczenie latami do tyłu
nieskasowany thriller marnuje godziny
przerażające hiperboliczne uśmiechy
jako wypełniacze gry aktorskiej
doskonali partnerzy choroby
doszczętnie zastępujący muzykę do pary
zaraza nie daje się prowadzić
kruchość poetyckich figur łatwo da się zabić.

Przeszła mi miłość

 

Hidden Track

Desperat-Zine

Publikacja wierszy w magazynie muzyczno-artystycznym Desperat-Zine.

Lost & Found Mega*Zine #7

Numer 7: Tajemnica


ENGLISH VERSION HERE

W magazynie osób mniejszych 1

Jestem nieobecny. Nie ma mnie w moim dotychczasowym życiu. Jest za to nowe zjawisko, obecne. Moja nieobecność wydaje się być usprawiedliwiona. Mieszkam w dużym, pięknym domu z pokaźnym ogrodem, na malowniczej wyspie. Do tego za darmo! Mam zupełnie bezstresową pracę. Zarabiam bardzo dobrze. Codziennie mogę się cieszyć zniewalającym pięknem otaczającej przyrody. Urządzam sobie wypady do centrum handlowego i kupuję wszystko, na co tylko mam ochotę.

W dodatku tu niemal zawsze jest ciepło. Taki typowo morski klimat z lekką bryzą od wody. Kiedy najdzie mnie romantyczny nastrój, mogę udać się nad pobliskie jezioro, podziwiać łabędzie i inne ptactwo – zbyt leniwe, by wznieść się ponad ziemię lub wodę. Nie ma co się im dziwić. Na górze zatrzęsienie samolotów z Polakami. Na dole tylko widmo ptasiej grypy.

Co kilka dni oddaję się gotowaniu z pasją przynależną każdemu szalonemu twórcy, a raczej eksperymentom na półproduktach. Robię to czysto hobbistycznie oraz dla relaksu, pomijając oczywiście skłonność do obżarstwa – w myśl dowcipu o człowieku, który przychodzi do apteki, prosi o coś na zachłanność, po czym zaciska palce na brzegach okienka i szarpiąc je, krzyczy do przestraszonej pani po drugiej stronie: „Byle dużo! Dużo! Dużo!”.

Wieczory spędzam, oglądając ciekawe filmy na moim małym kinie domowym. Wcześniej jednak jeżdżę na rowerze, uprawiam bieganie lub chociaż streching. Potem kąpiel z olejkami do aromaterapii. Przed snem odrobina ulubionej muzyki, by łatwiej wpaść w całonocny niebyt. Nie muszę wstawać rano, bo pracuję tylko kilka godzin dziennie, a zaczynam kiedy chcę – gdzieś po południu. Dzień zawsze witam zieloną herbatą, która podobno robi nowotworom otwory w poprzek, ale ja nie boję się nowotworów – piję ją, bo lubię. Śniadanie zawsze syte, jednak lekko strawne i nieprzedobrzone dobrami. Trwa minimum dwie godziny, łącznie z poranną toaletą. To jest optymalny czas na „wejście żółtka” – jak mawiał dość abstrakcyjnie mój świętej pamięci dziadek. Poranna prasa. Tworzenie listy zakupów. Obmyślanie melanży żywieniowych na później. Praca. Obiad z pełną celebracją. Ogólnie rozumiany relaks. I tak dalej. Bajka!

LINK DO CZĘŚCI 2

Travelling with Madonna